Imprezy na Fortach, a jest to już trzcia edycja, zawsze traktowałem z lekkim przymrużeniem oka. Pozytywnym zaskoczeniem była naprawdę profesjonalna ubiegłoroczna, niestety zamiast się rozwijać w tym kierunku impreza się rozjechała i stała nijaka. Z jednej strony to piknik rodzinny, ale brak na nim atrakcji dla rodzin z dziećmi. Strzelnica, 2 stoiska z „militariami” i pokazy ratownicze oraz prezentacje gier to zdecydowanie za mało. Całkowicie brakowało pomysłu, motywu przewodniego. Mimo obecności licznych Grup Rekonstrukcyjnych, były one pozostawione w zasadzie same sobie, nie było pomysłu na ich ciekawe wykorzystanie.

Pojawiay się ciekawe postacie jak na przykad długowłosi żonierze niemieccy, czy sowiecki żonierz z fantazyjnymi warkoczykami – jak na cyrk za mało, jak na imprezę rekonstrukcyjną za dużo.

Na tej imprezie Nasza grupa pojawia się w kilkuosobowej obsadzie i zaprezentowała raczej projekty uboczne członków niż główną linie rekonstrukcji uprawianej przez nas. Pojawili się żonierze FSSF z frontu włoskiego, 5 Armia, też z tego teatru działań wojennych oraz w ramach rozrywkowej części zaprezentowałem postać generała US Air Force. Po krótkim prezentowaniu w cieniu czołgu „Grizzly” i realizowaniu prywatnych wycieczek po terenie nadszedł czas na punkt kulminacyjny imprezy – rekonstrukcję. Nie wiem jakie fatum ciąży nad tą cykliczną imprezą, ale przejawia się przeważnie brakiem organizacji i dogrywaniem scenariuszy w ostatniej chwili.

Po pojawieniu się rekonstruktorów na miejscu widowiska, okazało się, że teren walki został skutecznie przeorany przez pokazy czołgu Merida. Przypominał raczej krajobraz górski (fajnie bo mieliśmy odtwarzać walki na froncie włoskim) ale w skali 1:1000. Paranoja, w zasadzie nie było możliwości poruszania się pojazdami i pieszo, bo podłoże było sypkie i pełne bruzd. Scenariusz mimo kilkuminutowego poślizgu udało się dograć i dostosować do księżycowego krajobrazu. Wydano nam też wcześniej broń i sporo amunicji oraz masę ręcznej pirotechniki, do tego było kilka planowanych wybuchów profesjonalnych. Rozpoczęło się oczekiwanie na przebieg akcji. Nam Amerykanom, w bardzo mieszanym składzie: 4 osoby z 101 Airborne, 5 z dawno nie widzianej Normandii44 + kilku tajemniczych przebierańców, przypadła jak zawsze rola kawalerii. Tak więc dużą część widowiska oglądaliśmy jako widzowie. Oczekiwanie umilał nam jeden z wspomnianych przebierańców ( miał na sobie chyba wszelkiej maści oporządzenie brytyjskie, amerykańskie i inne. W zasadzie brakowało mu tylko miecza i reprezentowałby jednoosobowy przegląd grup rekonstrukcyjnych z wielu epok i frontów. Uparcie wtykając nam cały czas w ręce, wyglądające jak gromnice, niby granaty – koszmarki. Wyglądalismy z nimi jak wyrośnięte dzieci, czekające na pierwszą komunię. Przebieraniec ten, wraz kilkoma innymi posiadającymi fantazyjne bródki i okulary, stanowił obsługę, pasującego do nas jak pięść do oka, moździerza prod. ZSRR. Rekonstrukcja przebiegała sprawnie i po kilkukrotnej wymianie ognia, oraz wymianie rannych nadeszła nasza chwila. Z kłębów białego dymu wyłoniła się grupa żonierzy amerykańskich, z jeepem i owym nieszczęsnym moździerzem. Przebierańcy ustawili go pod kątem umożliwiającym (jak stwierdził jeden z naszych kolegów) ostrzał Gdańska, my zaś rozlokowaliśmy się w krzakach, bo zajmowanie pozycji na rozoranym polu było bez sensu. Kanonierzy otworzyli ogień, my zaś zaczęliśmy zużywać amunicję, nie unikając ogłuszania wzajemnego. Sam odpaliłem mój muszkiet typu Mauser nad gowami kolegów z Grupy, ale zanim dotarł do mnie ich soczysty komentarz, kolega Zmora z Normandii44 pokazał mi co zafundowałem pozostałym, prowadząć szybki ogień chyba z karabinu, opartego o mój hełm. Super. My strzelaliśmy, Niemcy strzelali. Ktoś urządzał imprezę przy ckm Vickers – pozoracja jego ognia przy użyciu pertard sylwestrowych była imponująca!!!! W pewnym momencie Niemcy zaatakowali przebierańców, przy naszej artylerii i jeepie, kładąc ich „trupem”. W związku z tym przeprowadziliśmy kontratak, odbijając stanowisko. Przy okazji, moja broń odmówiła posłuszeństwa więc postanowiem polec z honorem. Pozostali przy życiu ruszyli, wraz z PSZ, do uwieńczonego sukcesem szturmu pozycji niemieckich i to koniec.

Reasumując, była to bardzo ciekawa lekcja poglądowa, jak nie należy organizować tego typu imprez. Uznanie należy się rekonstruktorom obu stron za dobry nastrój i nadrabianie własnym zaangażowaniem niedociągnięć organizatora. Brawa dla Rafała z PSZ, za próbę ogarnięcia bałaganu, przed i podczas rekonstrukcji. Ponieważ byłem z rodziną, warto przytoczyć kilka uwag z ich punktu widzenia: brak przygotowania na wypadek złej pogody, a taka krążyła wokół Czerniakowa, brak zaplecza socjalnego, kilka toi-toi, to za mało na imprezie adresowanej głównie do rodzin z dziećmi. Zresztą zabrakło też atrakcji dla tych ostatnich.

Na szczęście mamy to już za sobą – uczestnikom i kolegom dziękuję za mile spędzony czas. Pozdrawiam też nowego kolegę (chociaż z ogromnym doświadczeniem w temacie) Piotrka – witaj w naszym gronie – oby więcej udanych imprez.

Arthur

By continuing to use the site, you agree to the use of cookies. więcej informacji

Aby zapewnić Tobie najwyższy poziom realizacji usługi, opcje ciasteczek na tej stronie są ustawione na "zezwalaj na pliki cookies". Kontynuując przeglądanie strony bez zmiany ustawień lub klikając przycisk "Akceptuję" zgadzasz się na ich wykorzystanie.

Close